Każdego roku liturgia Kościoła katolickiego zamyka swój cykl uroczystością Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata. To mocny akcent położony na styku historii i wieczności. To wydarzenie, które nakazuje nam angażować się tu i teraz w sposób odpowiedzialny, aby żyć w komunii z Bogiem.
Każdego roku na nowo uderza mnie scena sądu Piłata nad Chrystusem. Warto przypominać sobie, że to przesłuchanie i cały proces mają wymiar jakby zewnętrzny i uwewnętrzniony. Zewnętrzne oskarżenia pod adresem Jezusa są nieprawomocne, sam proces jest wątpliwy od strony legislacyjnej, zgodności z prawem hebrajskim i rzymskim. Sanhedryn domaga się śmierci, mając świadomość, że jest to kara nieuprawniona. W celu wymuszenia tego wyroku arcykapłani posługują się bluźnierstwem („poza cezarem nie mamy króla”). Piłat faktycznie rezygnuje ze swojej władzy i ulega motłochowi. Ale istotą tego procesu jest konfrontacja sumienia Piłata z Bogiem. To właśnie tutaj rozgrywa się sedno dramatu, co potwierdza, że „sumienie jest najtajniejszym ośrodkiem i sanktuarium człowieka, gdzie przebywa on sam z Bogiem, którego głos w jego wnętrzu rozbrzmiewa”. Płynie stąd bardzo ważny wniosek – że odrzucenie bądź uznanie królestwa Chrystusa jest ostatecznie sprawą wewnętrzną, sprawą ludzkich sumień. Tymczasem problem sumień katolików staje się problemem coraz bardziej dramatycznym. Ta sprawa wymaga złożonej refleksji.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
W dobie bardzo mocnego trendu w naszym Kościele dotyczącego potrzeby słuchania ludzi wydaje się, że czasem już zapominamy o słowach św. Piotra, iż „bardziej trzeba słuchać Boga niż ludzi”. Sumienia stają się coraz częściej podporządkowane dyktatowi relatywizmu, opinii społecznej, trendom medialnym. Na dodatek te właśnie tendencje zyskują rangę pierwszorzędności, która wyraża się w skłonnościach do pouczania z zewnątrz i wewnątrz Kościoła, jego Magisterium, jego Tradycji w imię ducha czasu, potrzeby dostosowania się do tego ducha.
Taki kompromis czy też taka uległość wobec opinii zewnętrznej – jak pokazuje przykład członków Sanhedrynu stojących przed pretorium i wywierających wpływ na to, co dzieje się w jego wnętrzu – może się okazać ostatecznie zdradą Boga i zdradą samego siebie.
Przywołuję tę refleksję z racji tegorocznego kontekstu – ogłoszenia w bliskości uroczystości Chrystusa Króla kandydatów na urząd prezydenta Rzeczypospolitej. Często spoglądamy na wybory przez pryzmat przede wszystkim polityczny. Poparcie dla kandydata to przecież poparcie dla koncepcji politycznej. To wyraz analizy oczekiwanego przywództwa danego polityka: czy Polska umocni swoją pozycję w świecie, czy też ją straci? Oczywiście, są tacy, którzy w tych wyborach kierują się bardziej wizerunkiem zewnętrznym niż ideą. Wizerunkiem zresztą nie tylko samych kandydatów, ale też ich żon.
Niewątpliwie w tych wyborach będzie się pojawiać debata, na ile dany kandydat reprezentuje koncepcję polityki, która jest wyrazem roztropnej troski o dobro wspólne, a na ile jest reprezentantem polityki jako gry o tron, która za naczelną zasadę etyczną uznaje tę, że cel uświęca środki. Te kryteria mogą spowodować, że zaczniemy traktować wybory jako coś zewnętrznego, będącego obok nas, jako rzeczywistość, po którą sięgamy, rzeczywistość gotowych matryc, które bierzemy według uznania. Dramat wyboru rozgrywa się jednak w ludzkich sumieniach. Tak będzie i tym razem. Warto sobie to uzmysłowić na samym progu refleksji, która będzie się przejawiać. Niewątpliwie już wkrótce nasili się szum medialny wykazujący błędy kontrkandydatów, ich nieudacznictwo czy nieuczciwość. Będziemy świadkami informacji prawdziwych i przedstawianych jako prawdziwe, a zupełnie fałszywych, zakłamanych, zmanipulowanych. Będziemy podlegać różnego rodzaju presjom środków socjotechnicznych. Obok kanału wiarygodnych informacji będziemy zasypywani fałszywymi wiadomościami płynącymi szeroko mediami społecznościowymi.
Decydująca sprawa rozegra się jednak w naszych sumieniach. Będziemy wybierać polityka, ale ukształtowanego przez określony system wartości lub antywartości. Taki wybór naznacza naszą odpowiedzialność. Sprawia, że to ja, wyborca, wybieram konkretną wartość lub jej zaprzeczenie. I z tego będę kiedyś sądzony – na najważniejszym z sądów.